Informacjee

avatar

tytan
z miasta Warszawa
1979.90 km wszystkie kilometry
0.00 km (0.00%) w terenie
3d 01h 19m czas na rowerze
20.06 km/h avg

Kategorie

kilkugodzinne.7   rondobabkateam.1   sport.4   technikalia.1   Wyrypy.3  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tytan.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2014

Dystans całkowity:310.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:15:42
Średnia prędkość:19.77 km/h
Maks. tętno maksymalne:163 (84 %)
Maks. tętno średnie:135 (69 %)
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:77.60 km i 3h 55m
Więcej statystyk

Majówka 2014: cz1

Środa, 30 kwietnia 2014 | dodano:11.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
  d a n e  w y j a z d u
129.00 km
0.00 km teren
08:03 h
16.02 km/h
0.00 vmax
*C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
W tym roku wybrałem się w góry. Rowerem. Od dawna o tym marzyłem - jeszcze nie miałem okazji pojeździć po górach polskich. Ten wpis obejmuje dzień 1. Objechałem wtedy Beskid Śląski.



Wybrałem się wtedy na małą dwugodzinną przejażdżkę, na lekko. Miałem wrócić na obiad :D No ale jak widać - jeździłem cały dzień.

Wyjazd na żywiec i za Szczyrkiem zaczął się podjazd w górę. Ah, jak mi tego brakowało!! W samym mieście ruch był dosyć spory, ale jak się okazało lokalny. Na samej przełęczy ruch niewielki.

Szczyrk
Szczyrk


Kilka podjazdów dalej, zapierających dech w piersiach widoków, udało mi się dotrzeć też na trójstyk!



Wiatr!! W twarz!

Sobota, 19 kwietnia 2014 | dodano:19.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
70.00 km
0.00 km teren
03:10 h
22.11 km/h
0.00 vmax
21.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Ale dziś piękna pogoda! I jakże zdradziecka!

Kolejny raz wybrałem się do domu szosówą. Przedświąteczny ruch na drogach był spory, wolałem więc uniknąć wylotówki na konstancin i pojechałem niebieskim rowerowym do Góry Kalwarii. Trasa bardzo przyjemna i przejezdna, z wyjątkiem fragmentu między Cieciszewem a Dębówką, gdzie była całkiem nieźle ubita droga gruntowa. Widać było, wiosna dopiero się zaczęła. Trawy płonęły. Dosłownie. Mijała mnie straż, goniąc do miejsca, gdzie generował się dym.
Do Góry Kalwarii dojechałem bez dalszych przygód. Najlepsze zaczęło się właśnie teraz.
Gdy przekonałem się o zdradzieckości tej pogody.
Mijając to urocze miasto, zmieniłem jednocześnie kierunek jazdy. Jechałem teraz prosto na wschód. A wiatr jaki miał kierunek? Wschodni. Był porywisty. Co mam na myśli? W mojej definicji porywisty wiatr to taki, który zmieniając kierunek powoduje zachwianie równowagi. Czyli wiało ostro. A ja miałem jechać dokładnie naprzeciw niemu. Przez godzinę... I tak pojechałem. To było trudne. Normalnie utrzymanie prędkości 20 kmh na takim rowerze nie stwarza najmniejszego problemu. Ale w tych warunkach? Był to wyczyn! jechałem 18 na godzinę przy tętnie 150 :D Co ciekawe jak na próbę pojechałem chwilę w drugą stronę, to żeby jechać te 2 dychy nawet nie trzeba było pedałować...



No więc po drodze zrobiłem sobie przerwę. Zajechałem do sklepu i widząc lokalny folklor przed nim wchodzę do środka z rowerem. Rozpoczął się dialog - "dzień dobry panie kolarz. To spokojna miejscowość, nie trzeba się bać o rower." - Nie wiem, jakoś nie wzbudzali zaufania :D

Ruszyłem dalej i za osieckiem zmieniłem kierunek na bardziej południowy, można więc było przyspieszyć ;)

Podsumowując - z przejazdu zrobiła się wycieczka krajoznawcza z rozwałką i szukaniem dróg alternatywnych (czyli zawracaniem, gdy okazywało się, że za wsią asfalt się kończy...).

Pokonany przez deszcz

Niedziela, 13 kwietnia 2014 | dodano:13.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
39.37 km
0.00 km teren
01:30 h
26.25 km/h
0.00 vmax
*C
158 HR max( 81%)
135 HR avg( 69%)
m kcal
Taki piękny dzień, nic tylko przejechać się rowerem! No więc zaplanowałem jazdę do warszawy. Na nieszczęście miałem dosyć ciężki plecak... Już więcej z tym plecakiem tym rowerem nie będę jeździł! Ciąży na plecach i tyłek boli! 

A wracając do jazdy. Jechało się całkiem dobrze - pod wiatr, ale miło było oglądać budzącą się ponownie do życia przyrodę. Lasy zaczęły się coraz bardziej zazieleniać, kwiatuszki pojawiać na niektórych krzaczkach. Bajka :D Na nieszczęście cała ta sielanka została w pewnym momencie przerwana przez deszcz... Zdecydowałem więc o odwrocie - nie miałem ochoty na moknięcie, komputer w plecaku tym bardziej... W osiecku więc, zamiast na warszawę pojechałem na pilawę... Całkiem przyjemna droga, muszę przyznać a nigdy wcześniej nie jechałem.
No i kupiłem bilet. Odjazd za 20 parę minut. No to zdążę jeszcze trochę pojeździć :D Dojechałem do siedemnastki, wróciłem i wsiadłem do pociągu. W międzyczasie przestało padać...

W pociągu nie było przedziału rowerowego, więc z innymi rowerzystami sami taki zrobiliśmy. Zastawiliśmy rowerami drzwi wejściowe i przejście - dosłownie się tam okopaliśmy rowerami. I tak dojechaliśmy do Warszawy.

Do domu przez morze

Piątek, 11 kwietnia 2014 | dodano:13.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
72.04 km
0.00 km teren
02:59 h
24.15 km/h
0.00 vmax
*C
163 HR max( 84%)
HR avg(%)
m kcal
Po pracy szybko (a przynajmniej tak się starałem :D) zjadłem, przebrałem się, spakowałem i wsiadłem na rower. Jako, że za tydzień będę tam znowu, zabrałem prawie nic, i plecak miałem dosyć lekki. Albo tak mi się wydawało (to na pewno przez komputer!).

Z pośpiechu zapomniałem nawet założyć spodenek kolarskich. O tym sobie przypomniałem już pod akademikiem, ale nie chciało mi się wracać znowu na górę...  I nie pomyślałem, że może być na tyle zimno, żeby wziąć rękawiczki...

Wyjazd z warszawy całkiem sprawny - oczywiście denerwujące czerwone światła i trąbiący kierowcy po drodze - bez tego elementu nie da się wyjeżdżać z miasta! Ale trasa na górę już przyjemniejsza. W konstancinie trochę nerwów - zakazy jazdy dla rowerzystów. To pewnie przez te "ścieżki" rowerowe.

Dalej robiło się coraz ciemnej i właściwie za konstancinem nie było już ani krzny światła słonecznego. Robiło się też coraz zimniej i już wiedziałem, że będę żałował braku rękawiczek.

Za Górą, jadąc już na Osieck, na łąkach pływały mgły, oświetlone przez księżyc. Czyli zimno było naprawdę, a nie tylko się tak wydawało! W tym momencie rąk już prawie nie czułem, i czasem czułem dziwne mrowienia w łokciach... W końcu wyjąłem tą czapkę, którą miałem w plecaku, i na zmianę trzymałem ją w dłoniach. Na szczęście to rozwiązało problem mrozu :).
Jednocześnie zaczął mi ciążyć plecak, a siodełko zaczęło jakoś tak uwierać... Jednak jazda z plecakiem na tak pochylonej pozycji to niezbyt dobry pomysł. Plecy czułem też odrobinę następnego dnia. 

No to podsumowując... Mróz!! Cholera myslalem ze zamarzne po drodze!! Szron na roślinkach i para z ust... 
Ale dało to niezapomniane wrażenia estetyczne - jak morze mgieł nad łąkami przy niemal pełni księżyca.