Informacjee

avatar

tytan
z miasta Warszawa
1979.90 km wszystkie kilometry
0.00 km (0.00%) w terenie
3d 01h 19m czas na rowerze
20.06 km/h avg

Kategorie

kilkugodzinne.7   rondobabkateam.1   sport.4   technikalia.1   Wyrypy.3  

baton rowerowy bikestats.pl

Znajomi

Moje rowery

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy tytan.bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w kategorii

kilkugodzinne

Dystans całkowity:467.90 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:18:04
Średnia prędkość:25.90 km/h
Maks. tętno maksymalne:184 (94 %)
Maks. tętno średnie:135 (69 %)
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:66.84 km i 2h 34m
Więcej statystyk

Odstawienie roweru

Sobota, 6 grudnia 2014 | dodano:08.12.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
50.00 km
0.00 km teren
01:41 h
29.70 km/h
0.00 vmax
1.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Jak zobaczyłem dodatnią temperaturę, to zwietrzyłem okazję do odstawienia roweru na zimę. Długo się nie zastanawiałem. Jednak w momencie jak byłem w pociągu, bilet mając tylko do śródborowa, patrząc na mżawiący deszcz, żałowałem decyzji :p
No ale bilet kupiony tylko do połowy, więc trzeba było jechać.

Niestety sprzętu zimowego nie mam i jedyną ochroną przed zimnem dla stóp były dwie pary skarpetek. Oczywiście to nie wystarczyło. Nie mogło. Po dojechaniu stopy były czerwone i obolałe od zimna. Dobrze czułem odzyskiwanie przez nie czucia...

Na rękach grube rękawice narciarskie dały radę :D

Ostatnia szosowa jazda w tym roku przejechana w deszczu. To chyba odpowiednio podsumowuje ten rok...

A był to pierwszy rok na szosie. Nie w całości rzecz jasna. Ale to była ta znacząca część ;] Tymczasem już nabite ponad 12k km i cały czas rośnie. Na szosie pewnie coś ponad 4k.

To był wyjątkowy rok. MOCNO rowerowy. W przyszłym już pewnie tyle nie przejadę...

...Chyba, że znowu pojadę na wyprawę :>

Niedzielny trening z mariuszem

Niedziela, 11 maja 2014 | dodano:11.05.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne, sport
  d a n e  w y j a z d u
58.00 km
0.00 km teren
02:29 h
23.36 km/h
0.00 vmax
*C
178 HR max( 91%)
125 HR avg( 64%)
m kcal
Dzisiaj miałem obawy. Wczoraj ważny starty (pobita życiówka na 10km!), potem łyżwy, basen - czułem to wszystko w nogach. Do tego mało spałem wcześniej, no ale się już umówiłem a ja jak obiecam, tak robię. Do tego pogoda nie zapowiadała się najlepiej - prognozowany deszcz, wiatr w bok. No ale nic, pojechałem.

Z Mariuszem.
Pojechałem podobną trasą jak już kiedyś. Znowu naciąłem się na betonowe sześciokątne bloki, które ostro wytrzęsły rower. Potem sprawa była jeszcze gorsza - zamknięta ulica - ale jakoś udało się rowerem przejechać.

Sama jazda w porządku, czułem jednak zmęczenie. Do tego w większości było pod wiatr. Nie wiem co się ze mną działo, ale dwa razy prawie doprowadziłem do kolizji. Raz podjechałem na tyle blisko, że uderzyliśmy się pedałami. Za drugim szczepiliśmy kierownicami. Tym razem miałem jednak szczęscie ;]

Pocisnęliśmy jednak kilka tempówek, powymienialiśmy się spostrzeżeniami treningowymi. W towarzystwie jednak jeździ się przyjemniej ;)


Wiatr!! W twarz!

Sobota, 19 kwietnia 2014 | dodano:19.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
70.00 km
0.00 km teren
03:10 h
22.11 km/h
0.00 vmax
21.0 *C
HR max(%)
HR avg(%)
m kcal
Ale dziś piękna pogoda! I jakże zdradziecka!

Kolejny raz wybrałem się do domu szosówą. Przedświąteczny ruch na drogach był spory, wolałem więc uniknąć wylotówki na konstancin i pojechałem niebieskim rowerowym do Góry Kalwarii. Trasa bardzo przyjemna i przejezdna, z wyjątkiem fragmentu między Cieciszewem a Dębówką, gdzie była całkiem nieźle ubita droga gruntowa. Widać było, wiosna dopiero się zaczęła. Trawy płonęły. Dosłownie. Mijała mnie straż, goniąc do miejsca, gdzie generował się dym.
Do Góry Kalwarii dojechałem bez dalszych przygód. Najlepsze zaczęło się właśnie teraz.
Gdy przekonałem się o zdradzieckości tej pogody.
Mijając to urocze miasto, zmieniłem jednocześnie kierunek jazdy. Jechałem teraz prosto na wschód. A wiatr jaki miał kierunek? Wschodni. Był porywisty. Co mam na myśli? W mojej definicji porywisty wiatr to taki, który zmieniając kierunek powoduje zachwianie równowagi. Czyli wiało ostro. A ja miałem jechać dokładnie naprzeciw niemu. Przez godzinę... I tak pojechałem. To było trudne. Normalnie utrzymanie prędkości 20 kmh na takim rowerze nie stwarza najmniejszego problemu. Ale w tych warunkach? Był to wyczyn! jechałem 18 na godzinę przy tętnie 150 :D Co ciekawe jak na próbę pojechałem chwilę w drugą stronę, to żeby jechać te 2 dychy nawet nie trzeba było pedałować...



No więc po drodze zrobiłem sobie przerwę. Zajechałem do sklepu i widząc lokalny folklor przed nim wchodzę do środka z rowerem. Rozpoczął się dialog - "dzień dobry panie kolarz. To spokojna miejscowość, nie trzeba się bać o rower." - Nie wiem, jakoś nie wzbudzali zaufania :D

Ruszyłem dalej i za osieckiem zmieniłem kierunek na bardziej południowy, można więc było przyspieszyć ;)

Podsumowując - z przejazdu zrobiła się wycieczka krajoznawcza z rozwałką i szukaniem dróg alternatywnych (czyli zawracaniem, gdy okazywało się, że za wsią asfalt się kończy...).

Pokonany przez deszcz

Niedziela, 13 kwietnia 2014 | dodano:13.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
39.37 km
0.00 km teren
01:30 h
26.25 km/h
0.00 vmax
*C
158 HR max( 81%)
135 HR avg( 69%)
m kcal
Taki piękny dzień, nic tylko przejechać się rowerem! No więc zaplanowałem jazdę do warszawy. Na nieszczęście miałem dosyć ciężki plecak... Już więcej z tym plecakiem tym rowerem nie będę jeździł! Ciąży na plecach i tyłek boli! 

A wracając do jazdy. Jechało się całkiem dobrze - pod wiatr, ale miło było oglądać budzącą się ponownie do życia przyrodę. Lasy zaczęły się coraz bardziej zazieleniać, kwiatuszki pojawiać na niektórych krzaczkach. Bajka :D Na nieszczęście cała ta sielanka została w pewnym momencie przerwana przez deszcz... Zdecydowałem więc o odwrocie - nie miałem ochoty na moknięcie, komputer w plecaku tym bardziej... W osiecku więc, zamiast na warszawę pojechałem na pilawę... Całkiem przyjemna droga, muszę przyznać a nigdy wcześniej nie jechałem.
No i kupiłem bilet. Odjazd za 20 parę minut. No to zdążę jeszcze trochę pojeździć :D Dojechałem do siedemnastki, wróciłem i wsiadłem do pociągu. W międzyczasie przestało padać...

W pociągu nie było przedziału rowerowego, więc z innymi rowerzystami sami taki zrobiliśmy. Zastawiliśmy rowerami drzwi wejściowe i przejście - dosłownie się tam okopaliśmy rowerami. I tak dojechaliśmy do Warszawy.

Do domu przez morze

Piątek, 11 kwietnia 2014 | dodano:13.04.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
72.04 km
0.00 km teren
02:59 h
24.15 km/h
0.00 vmax
*C
163 HR max( 84%)
HR avg(%)
m kcal
Po pracy szybko (a przynajmniej tak się starałem :D) zjadłem, przebrałem się, spakowałem i wsiadłem na rower. Jako, że za tydzień będę tam znowu, zabrałem prawie nic, i plecak miałem dosyć lekki. Albo tak mi się wydawało (to na pewno przez komputer!).

Z pośpiechu zapomniałem nawet założyć spodenek kolarskich. O tym sobie przypomniałem już pod akademikiem, ale nie chciało mi się wracać znowu na górę...  I nie pomyślałem, że może być na tyle zimno, żeby wziąć rękawiczki...

Wyjazd z warszawy całkiem sprawny - oczywiście denerwujące czerwone światła i trąbiący kierowcy po drodze - bez tego elementu nie da się wyjeżdżać z miasta! Ale trasa na górę już przyjemniejsza. W konstancinie trochę nerwów - zakazy jazdy dla rowerzystów. To pewnie przez te "ścieżki" rowerowe.

Dalej robiło się coraz ciemnej i właściwie za konstancinem nie było już ani krzny światła słonecznego. Robiło się też coraz zimniej i już wiedziałem, że będę żałował braku rękawiczek.

Za Górą, jadąc już na Osieck, na łąkach pływały mgły, oświetlone przez księżyc. Czyli zimno było naprawdę, a nie tylko się tak wydawało! W tym momencie rąk już prawie nie czułem, i czasem czułem dziwne mrowienia w łokciach... W końcu wyjąłem tą czapkę, którą miałem w plecaku, i na zmianę trzymałem ją w dłoniach. Na szczęście to rozwiązało problem mrozu :).
Jednocześnie zaczął mi ciążyć plecak, a siodełko zaczęło jakoś tak uwierać... Jednak jazda z plecakiem na tak pochylonej pozycji to niezbyt dobry pomysł. Plecy czułem też odrobinę następnego dnia. 

No to podsumowując... Mróz!! Cholera myslalem ze zamarzne po drodze!! Szron na roślinkach i para z ust... 
Ale dało to niezapomniane wrażenia estetyczne - jak morze mgieł nad łąkami przy niemal pełni księżyca.



Po raz pierwszy w peletonie!

Niedziela, 30 marca 2014 | dodano:30.03.2014 | linkuj | komentarze(3)
Kategoria rondobabkateam, sport, kilkugodzinne
  d a n e  w y j a z d u
114.00 km
0.00 km teren
03:45 h
30.40 km/h
0.00 vmax
*C
184 HR max( 94%)
134 HR avg( 69%)
m kcal

Pierwszy dzień nowego czasu, i wczesna godzina zbiórki sprawiła, że wczoraj się trochę denerwowałem przed dzisiejszym dniem... Nie wiedziałem jak zachowa się telefon zmieniając czas z zimowego na letni. Dlatego na wszelki wypadek ustawiłem dwa budziki. Zadziałał ten zwykły, z telefonu :) Uff, znowu wstawałem rano, żeby jeździć na rowerze. 

Po szybkim, ale obfitym śniadaniu ruszyłem na miasto. Niedługo spotkałem innego kolarza - miałem wrażenie, że całe miasto jedzie na Babkę! 
Dojechałem przed czasem. Na miejscu zaledwie garstka osób. Niektórzy gadają, inni się tylko przypatrują. Widać było klimat ogolonych łydek, kolorowych strojów i czystych rowerów ;) Z upływem czasu rowerów przybywało i w momencie startu było ich co najmniej 40! Po drodze zbieraliśmy kolejne osoby i startując w Legionowie musiało nas być około 60 osób! Byli nawet kolesie (i kolesiówy ;p) z ActivJetu!

Do tego czasu już trochę posmakowałem jazdy w peletonie. Mimo bliskości innych rowerzystów czułem się pewnie. Rzekłbym pewniej, niż jeżdżąc po mieście w pojedynkę. Ruch uliczny w ogóle nas nie interesuje, czasem ktoś zatrąbi, czasem ostro wymuszamy na innych uczestnikach drogi. Nie wszystkie działania były bezpieczne - ale to zachowania jednostek. Ogólnie kultura jazdy była wysoka - ostrzeżenia przed dziurami i autami jadącymi z naprzeciwka. W takiej grupie - ze względu na odległości rzędu kilkunastu centymetrów od siebie - trzeba jechać bardzo delikatnie i stabilnie, bez nagłego hamowania czy omijania uszkodzonej nawierzchni. Bez chwiania na boki ;p Pozwala to jednak osiągać większe prędkości. Nieosiągalne dla pojedynczego kolarza.
Ku mojemu zdziwieniu, nie zawsze nawet były respektowane czerwone światła. Apogeum było stwierdzenie jednego z uczestników, stojąc na czerwonym świetle - "ale na co my w ogóle czekamy?". No i ruszył. I wszyscy za nim. Ja też, w grupie można poczuć się trochę bezkarnie ;)

Tym razem trening miał trochę inny charakter. Trasa którą wybrałem (krótsza - przez Pomiechówek), została zmodyfikowana ze względu na stan nawierzchni. I bardzo długo był prowadzony przez ustalone osoby, a start wyścigu odroczony, aby zaprezentować trasę. Tym samym dystans samego wyścigu zmalał z 60 do 30 kilometrów. Dla mnie akurat, żeby przyzwyczaić się do tempa i jazdy w peletonie.

Po osiągnięciu mostu na Wkrze, ustalonego wcześniej jako start wyścigu, i głośnych okrzykach "OSTRY START!" i "MOŻNA SIĘ ŚCIGAĆ!"  wszyscy nagle przyspieszyli. Mimo, że było pod górę ;) 

Dzisiejsza jazda, pewnie jak wszystko co nowe, pozwoliła mi dużo dowiedzieć się o tym sporcie - chyba najbardziej klasycznej odmianie kolarstwa. Chcąc wygrać wyścig, trzeba ogromną wagę przyłożyć do strategii. Ogromną siłę ma również peleton. Nie raz widziałem próby ucieczek zawodników lub grup zawodników. Często kończyło się to tym, że peleton na chwilę przyspieszał, ale uciekinierom nie udało się odłączyć i wszystko wracało do normy. Poziom wyczerpania po takiej gonitwie znacząco wzrastał. 
Innym razem, jak już udało się komuś uciec, to przez chwilę łatwiej jest utrzymać prędkość dystansującą od peletonu. Tyle że, o ile w peletonie jest sporo osób - i jeżeli prowadzący chociaż odrobinę zwolni, to zaraz przejmuje ktoś inny i w ten sposób prędkość jest cały czas bardzo wysoka. Dla kogoś kto trzyma się tuż za czołówką lub w drugiej części peletonu, taka jazda nie jest mocno wyczerpująca. I teraz pomyślmy o uciekinierach - jadąc w kilka osób (albo samemu) muszą utrzymać tempo peletonu. Cały czas walcząc z oporem powietrza i narastającym zmęczeniem. Trzeba być cholernie silnym, żeby to się udało! Dzisiaj takie przypadki zawsze kończyły się wchłanianiem ucieczki przez peleton. Przy czym prędkość wyprzedzania po dogonieniu była druzgocąca - uciekinierzy lądowali na końcu peletonu...
Ja sam starałem się trzymać blisko czoła. Na początku czułem się jak totalny leszcz - gdy reszta mocno cisnęła na hopki - ale później okazało się, że oni też są tak naprawdę ciency - mimo, że mają dużo napisów na kolorowych koszulkach ;]

I tak udało mi się dojechać do końca wyścigu, w końcówce trochę mnie przegonili - ale i tak byłem sporo przed połową stawki. Nieźle, jak na pierwszy raz ;) Nie wiem, czy inni się tak spinali - wyglądało jednak na to, że tak. Na tych 30 kilometrach miałem średnią prędkość 37 km/h. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie osiągnąłem!

Tutaj widać na wideo, w 6 sekundzie minąłem linię mety.



Wracając już do domu, byłem skrajnie wyczerpany. Miałem dość. Ale definitywnie jeszcze tam wrócę!

No i co z tego, że nie pobiegłem półmaratonu. Może i miałem szansę na życiówkę, biorąc pod uwagę formę, w jakiej obecnie się znajduję. Ale za to miałem okazję spróbować czegoś nowego. I było warto. Totalnie!


Sobotnie treningi na Konstancin

Sobota, 22 marca 2014 | dodano:22.03.2014 | linkuj | komentarze(0)
Kategoria kilkugodzinne, sport
  d a n e  w y j a z d u
64.49 km
0.00 km teren
02:30 h
25.80 km/h
0.00 vmax
20.0 *C
160 HR max(%)
130 HR avg(%)
m kcal
Pogoda była piękna. A poprzedniego dnia nie zapowiadała się - wiało mocno a prognozy były niejednoznaczne w kwestii deszczu. Stąd przejażdżka stała pod znakiem zapytania. Ale jak już doszło co do czego, długo się nie zastanawialiśmy.

Wsiadając na rower nie byłem świeży. Chwilę wcześniej trenowałem bieganie - przez w godzinę z hakiem przebiegłem ponad 16 kilometrów w dosyć mocnym tempie. Zbieranie zabrało nam dużo czasu - przebranie, jedzenie, picie + czas własny grzegorza. Po 11 ruszyliśmy.

Po drodze sporo rowerzystów. Kolarzy również. G znał fajną drogę zaraz za zamkiem w wilanowie, dzięki któremu można ominąć ruchliwą trasę przelotową i pojechać bez świateł wiejsko-podmiejskimi drogami. Z jakością drogi bywało różnie, jednak koło 30km staraliśmy się utrzymać. Czasem próbowaliśmy trochę interwałów 2km/2km utrzymując tempo 33 i później 36kmh. Na wale mięliśmy rowerzystę na gapę za sobą ;)
Dojechaliśmy do lądowiska , trochę przejechaliśmy, żeby dobić 40km i zrobiliśmy przerwę. Potem wróciliśmy na luzie przelotówką przez Słomczyn. W tą stronę było z wiatrem, więc zwiększyliśmy prędkość.

Świetny trening!

Na koniec zrzut z Endomondo.